Do góry: Bergen
Za życiową mądrość, którą powinno się uzyskać wchodząc w wiek balzakowski, płaci się codziennym bólem lędźwi albo poczuciem zbliżającego się końca, jeżeli nie przespało się nieprzerwanie 7 godzin.
Na całe szczęście wszystko jest tak pięknie na tym świecie urządzone, że po fazie zaprzeczenia nadchodzi refleksja.
Na przykład może rzucić wszystko (na 3-4 wrześniowe dni, tak całkiem to nie) i polecieć tanimi liniami na północ?
Może do Norwegii?
Bez obaw, nie będę zasypywać nikogo fascynującymi anegdotami z Wikipedii czy książki o łososiu. Moja wiedza o tym kraju czerpana była z powyższych źródeł oraz z szaty graficznej kremów Neutrogena, toteż bez przesady.


Nie chcę brzmieć bardziej pompatycznie niż zalecają normy (i tak brzmię), ale uważam, że dobra i wartościowa wyprawa, wydarzenie, dzień to taki, który pozwoli nam czegoś się o sobie dowiedzieć.
Już rozwijam ten banał: dobrze jest odpoczywać tak, jak wiemy, że odpoczywaliśmy zawsze, robić te same rzeczy, być może tylko w innych miejscach, aby uniknąć rozczarowań. Albo w ogóle niespodzianek. Ale to tam, gdzie jest inaczej, gdzie nas zaboli, uwiera, albo dziubie, żeby zrobić coś nie tak, jak zwykle; to tam zaczyna się zmiana.
Nie, spokojnie, nie będę pisać o strefie komfortu.




Jako osoba, której kontakt z naturą sprowadzał się do codziennych prób zrozumienia swego kota Klocusia, przejściu przez alejkę w parku (alejkę, na trawie czają się kleszcze) i obserwacji morza z bezpiecznej odległości, nie wiedziałam, czego spodziewać się po Norwegii.
I tak oto ja, człowiek z domów z betonu, z najwyższą radością i dumą pokonywałam leśną drogę wiodącą z góry (wyasfaltowaną, nie należy rzucać się na głęboką wodę) i nawet zahaczyłam o jeziorko.




Szłam dumnie w spodniach, które przypominały getry tak ochoczo noszone przez wysportowane Norweżki. Mir został chwilowo zakłócony przez rodzinę z naprawdę małymi dziećmi, która zachęcała je do schodzenia po zboczach. Żeby nie iść cały czas łatwą trasą. Innego dnia z kolei doszłam do mojego punktu granicznego, w którym zawróciłam, bo trasa wydała mi się zbyt stroma. Norweska mama asekurowała zaś swoje ledwo jeszcze chodzące norweskie dziecko i obydwoje bez większych przeszkód przekroczyli mój punkt graniczny. Nie przejmowałam się jednak tymi wydarzeniami zbyt długo, bo wszakże należy się porównywać tylko z samym sobą, prawdaż?
Nie mam szans w trekkingu z norweskimi dzieciakami, więc prawdaż.



To w skrócie na tyle. Witajcie ponownie w moim kawałku sieci, gdzie opowiadam, jak przekraczam punkty. Ale tylko te moje.

2 komentarze
Domi
Fantastyczny wpis, aż zapragnęłam odwiedzić Norwegię ?.
Magdalena
Dziękuję <3! Polecam Bergen z całego serducha, jest przepięknie, spokojnie i można obcować z naturą bez wychodzenia z miasta :))